42

Zbliżał się wieczór. Oldkal i Inarea przesuwali sie wzdłuż rzeki. Według słów taurena wkrótce powinni natrafić na posterunek Hordy, ale nie potrafił dokładnie określić, kiedy to nastąpi. Z rzadka atakowały ich zwierzęta - wielkie koty, ptaki i krokodyle, ale nie stanowiły one większego zagrożenia dla pary poszukiwaczy przygód. Przynajmniej tak nazywał ich Oldi, elfka postanowiła tego nie komentować.
- Wspominałaś o jakimś mistrzu, nie będzie się martwił? - zapytał wojownik podczas rozpalania ogniska.
Inarea usiadła na ziemi i wyjęła z plecaka mięso. Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Przecież o to właśnie chodziło, prawda? By się zmartwił... Zerknęła na demona, ale ten uparcie spoglądał w innym kierunku. Odkąd zabroniła mu się odezwać, przy wyjściu z Orgrimmaru.
- Wątpię. On raczej nie należy do takich, co martwią się innymi osobami.
- Pewnie jego zabolałoby to stwierdzenie - Oldi zrobił się niespodziewanie poważny.
Słyszał już ode mnie gorsze... I najgorsze jest to, że nigdy nie zaprzeczył. W tym momencie dotarła do niej bezsensowność jej działania.
- Możliwe - odpowiedziała jednak towarzyszowi.
- Zobaczysz, jak się znów zobaczycie, to prawdopodobnie najpierw cię uściska... A potem pewnie da ci jakąś straszną karę, by nigdy więcej ucieczka nie przyszła ci do głowy.
- Brzmi, jakbyś miał jakieś złe doświadczenia w tej kwestii.
Spojrzała podejrzliwie na taurena, a ten w odpowiedzi się roześmiał.
- Masz mnie. Od kilku lat nie robię nic innego, tylko uciekam przed moim mistrzem. Obawiam się, że jak mnie dorwie, to przez następne kilka miesięcy nie wyjdę z kuchni... Da mi do ręki kozik, a obok postawi balię z warzywami. Będzie mi je kazał obierać. Dzień w dzień przez kilka godzin. Tak długo, aż nawet w moich snach nie pozostanie nic innego, tylko składniki na zupę warzywną... - westchnął głośno udając przejęcie.
Ina roześmiała się serdecznie. Nawet jeżeli Erathiel ukarze ją za ucieczkę, to był dobry dzień. Jednak zbliżał się on ku końcowi.

Po szybkim posiłku przygotowanym przez taurena ruszyli dalej. Pozostawanie w nocy wśród dzikich zwierząt nie wydawało się być najlepszym pomysłem. Demon musiał podzielać ten pogląd, bo w końcu raczył spojrzeć na elfkę, ale nie odezwał się ani jednym słowem.
- Widzę światła nad rzeką, to powinien być ten posterunek, o którym ci mówiłem.
Przyśpieszyli kroku. Część fauny udawała się na spoczynek, ale zupełnie inna część dopiero budziła się do życia. Najgroźniejsze drapieżniki szykowały się do łowów. Oldi i Ina do nich nie należeli.

Do uszu podróżników dotarł niezidentyfikowany ryk i odruchowo się zatrzymali. Zaraz po tym zatrzęsła się ziemia.
- Coś biegnie... - Oldi szepnął i wyciągnął topór, czujnie rozglądając się na boki.
Inarea pierwsza dostrzegła zwierzę, które na nich szarżowało. Biegło na dwóch długich łapach, a dwie krótsze zwisały mu wzdłuż ciała. Olbrzymie zęby były obnażone i gotowe do wgryzienia się w hordowe mięso. Tauren uniknął bliskiego spotkania ze zgryzem raptora i wymierzył celny cios w szyję gada. Topór jednak nie zagłębił się w mięso, nie przeciął nawet skóry zwierzęcia. Gdy tylko Ina to zauważyła, zaczęła szeptać zaklęcie. Była przekonana, że pojedynczy cios Oldiego zakończy sprawę, jak to miało wielokrotnie miejsce tego dnia. Tym razem jednak ostrze nie zostawiało nawet śladu na przeciwniku, a robiło się coraz ciemniej.

Po drugim zaklęciu Inarei zwierzę chyba się zorientowało, że to nie kopytne stworzenie, które goni, zadawało mu ból. Raptor zatrzymał się i wbił czujne spojrzenie w machającą rękami dziewczynę. Zamarła, ale tylko na chwilę. Kolejny czar był ostatnim. Drapieżnik padł na ziemię, ale nie oznaczało to końca kłopotu. Do młodego wojownika i warlocka zaczęły docierać następne ryki. Nie zastanawiając się dłużej, rzucili się biegiem w kierunku świateł. Mieli nadzieję, że Oldi się nie pomylił i zmierzają właśnie do posterunku, na którym znajdą schronienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz