- Wspominałaś
o jakimś mistrzu, nie będzie się martwił? - zapytał wojownik podczas rozpalania
ogniska.
Inarea
usiadła na ziemi i wyjęła z plecaka mięso. Milczała przez dłuższą chwilę,
zastanawiając się nad odpowiedzią. Przecież
o to właśnie chodziło, prawda? By się zmartwił... Zerknęła na demona, ale
ten uparcie spoglądał w innym kierunku. Odkąd zabroniła mu się odezwać, przy wyjściu
z Orgrimmaru.
- Wątpię. On
raczej nie należy do takich, co martwią się innymi osobami.
- Pewnie
jego zabolałoby to stwierdzenie - Oldi zrobił się niespodziewanie poważny.
Słyszał już ode mnie gorsze... I najgorsze
jest to, że nigdy nie zaprzeczył. W tym momencie dotarła do niej
bezsensowność jej działania.
- Możliwe -
odpowiedziała jednak towarzyszowi.
- Zobaczysz,
jak się znów zobaczycie, to prawdopodobnie najpierw cię uściska... A potem
pewnie da ci jakąś straszną karę, by nigdy więcej ucieczka nie przyszła ci do
głowy.
- Brzmi,
jakbyś miał jakieś złe doświadczenia w tej kwestii.
Spojrzała
podejrzliwie na taurena, a ten w odpowiedzi się roześmiał.
- Masz mnie.
Od kilku lat nie robię nic innego, tylko uciekam przed moim mistrzem. Obawiam
się, że jak mnie dorwie, to przez następne kilka miesięcy nie wyjdę z kuchni...
Da mi do ręki kozik, a obok postawi balię z warzywami. Będzie mi je kazał
obierać. Dzień w dzień przez kilka godzin. Tak długo, aż nawet w moich snach
nie pozostanie nic innego, tylko składniki na zupę warzywną... - westchnął
głośno udając przejęcie.
Ina roześmiała
się serdecznie. Nawet jeżeli Erathiel ukarze ją za ucieczkę, to był dobry
dzień. Jednak zbliżał się on ku końcowi.
Po szybkim
posiłku przygotowanym przez taurena ruszyli dalej. Pozostawanie w nocy wśród
dzikich zwierząt nie wydawało się być najlepszym pomysłem. Demon musiał
podzielać ten pogląd, bo w końcu raczył spojrzeć na elfkę, ale nie odezwał się
ani jednym słowem.
- Widzę
światła nad rzeką, to powinien być ten posterunek, o którym ci mówiłem.
Przyśpieszyli
kroku. Część fauny udawała się na spoczynek, ale zupełnie inna część dopiero
budziła się do życia. Najgroźniejsze drapieżniki szykowały się do łowów. Oldi i
Ina do nich nie należeli.
Do uszu
podróżników dotarł niezidentyfikowany ryk i odruchowo się zatrzymali. Zaraz po
tym zatrzęsła się ziemia.
- Coś
biegnie... - Oldi szepnął i wyciągnął topór, czujnie rozglądając się na boki.
Inarea pierwsza
dostrzegła zwierzę, które na nich szarżowało. Biegło na dwóch długich łapach, a
dwie krótsze zwisały mu wzdłuż ciała. Olbrzymie zęby były obnażone i gotowe do
wgryzienia się w hordowe mięso. Tauren uniknął bliskiego spotkania ze zgryzem
raptora i wymierzył celny cios w szyję gada. Topór jednak nie zagłębił się w
mięso, nie przeciął nawet skóry zwierzęcia. Gdy tylko Ina to zauważyła, zaczęła
szeptać zaklęcie. Była przekonana, że pojedynczy cios Oldiego zakończy sprawę,
jak to miało wielokrotnie miejsce tego dnia. Tym razem jednak ostrze nie
zostawiało nawet śladu na przeciwniku, a robiło się coraz ciemniej.
Po drugim
zaklęciu Inarei zwierzę chyba się zorientowało, że to nie kopytne stworzenie,
które goni, zadawało mu ból. Raptor zatrzymał się i wbił czujne spojrzenie w
machającą rękami dziewczynę. Zamarła, ale tylko na chwilę. Kolejny czar był
ostatnim. Drapieżnik padł na ziemię, ale nie oznaczało to końca kłopotu. Do
młodego wojownika i warlocka zaczęły docierać następne ryki. Nie zastanawiając
się dłużej, rzucili się biegiem w kierunku świateł. Mieli nadzieję, że Oldi się
nie pomylił i zmierzają właśnie do posterunku, na którym znajdą schronienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz