Zgodnie z zapowiedzią: przed Wami jedno z moich opowiadań niezwiązanych z Warcraftem.
Z okazji zbliżającego się nowego roku, życzę Wam, by był po prostu lepszy od poprzedniego.
"Upadek Legendy"
Doskonale pamiętała jego śmierć, każdy szczegół z jego ostatniej walki. Wręcz patrzyła na to wszystko jego oczami. Jedno krótkie spojrzenie w taflę mijanego stawu wystarczyło, by miała pewność, że to on.
Czuła
panikę, która zaczęła go ogarniać, gdy wrodzy wojownicy rzucili
się na niego. Czuła jego ból, gdy topory przeciwników przecinały
mu skórę. Czuła jego rozpacz, gdy próbował nieporadnie zasłonić
się połamaną tarczą. Przepełniały go bezsilność i świadomość
nieuchronnego końca. Jedynym płomykiem nadziei była Walhalla. Po
chwili jednak płomyk został zdmuchnięty i nastała pustka.
Z
wizji wyrwało ją mocne szturchnięcie. Poderwała się gwałtownie
na łóżku, dobywając nóż, który zawsze trzymała pod poduszką.
Zanim zdążyła wykonać jakiekolwiek cięcie, ktoś złapał ją za
nadgarstek i zmusił do puszczenia broni. Zdezorientowana spojrzała
w zielone oczy brata. Tego samego, którego śmierci doświadczyła
przed chwilą.
-
Śnił ci się jakiś przystojny jarl z bujną brodą, że patrzysz
na mnie z takim niedowierzaniem, Karin? - roześmiał się. - Pewnie
to jego wolałabyś zobaczyć po przebudzeniu?
Kobieta
uwolniła swoją rękę i odrzuciła pled. Podwinęła nogi i
otoczyła je ramionami.
-
Znów miałam ten sen.
Mężczyzna
westchnął głośno i usiadł obok siostry. Przytulił ją
delikatnie.
-
To tylko...
-
To przepowiednia, Eryku. Jak do wioski przyjdzie volva, to upewnię
się, czy mam rację.
Brat
Karin milczał przez dłuższą chwilę. Pod wieloma względami
pragnął, żeby jego siostra się myliła. Nie tylko w kwestii wizji
jego śmierci. Jeżeli siostra widziała przyszłość, to jako
wieszczka pewnie wyruszyłaby w drogę z innymi sobie podobnymi.
Opuściłaby go.
-
Co to zmieni? - przemówił po przerwie. - Nie uważasz, że śmierć
w bitwie jest piękna? Pozostaje mi się tylko cieszyć, że bogowie
mają względem mnie takie plany.
Pogłaskał ją po jasnych włosach. Takich samych, jak jego własne.
Pogłaskał ją po jasnych włosach. Takich samych, jak jego własne.
-
Chodźmy. Zaraz się zacznie.
W
pierwszej chwili Karin nie zrozumiała, o co chodzi bratu. Dopiero po
kilku uderzeniach serca uwolniła się od ciężaru snu.
Rzeczywistość była równie przytłaczająca.
Karin
przyglądała się roześmianej, wyraźnie podpitej niewolnicy.
Jeszcze niedawno mogła ją nazywać swoją, ale to się zmieniło.
Obserwowała w skupieniu, jak jej niedawna własność wypija środek
odurzający i oddaje się w ręce najbliższego mężczyzny. Łódź
z darami była już niemal gotowa.
Eryk
popchnął delikatnie siostrę w stronę statku. Kobieta zacisnęła
dłonie w pięści i wolno ruszyła w tamtym kierunku. Zdjęła
płaszcz i położyła go tuż obok mężczyzny wyglądającego
spokojnie, zupełnie jakby spał. Jakby żadna włócznia nie
napotkała jego szyi podczas bitwy. Karin spojrzała na roześmianą
niewolnicę, ale nie była w stanie odwzajemnić uśmiechu. Rozważała
przez krótką chwilę przerwanie ceremonii i ruszenie z mężem w
podróż. Jednak było już za późno. Padł cios przebijający
serce i wierna służka padła martwa. Pozostało tylko podpalić
stos i pozwolić, by Rolf udał się w podróż do Walhalli.
Karin
odczekała stosowną chwilę, zanim zaczęła się wycofywać. Nikt
jej nie zatrzymywał. Podeszła do Eryka i położyła mu dłoń na
ramieniu.
-
Bracie, chodźmy później na plażę...
-
Dzisiaj? - zapytał zdziwiony.
-
Potrzebuję tego - szepnęła, a Eryk zrozumiał, że nie ma sensu
dyskutować.
Rolf
był jej światłem. Był pierwszą i jedyną osobą, która
dołączyła do rodzeństwa bawiącego się nad jeziorem. Zanim
młodzieniec podszedł do Karin i Eryka, bawili się tylko we dwójkę
i to wystarczało. Jednak prędko się do niego przyzwyczaili. Nie
był do nich fizycznie podobny, ale rozumiał się z nimi doskonale.
Bardzo szybko chłopiec stał się najlepszym przyjacielem
rodzeństwa, a gdy podrośli, postanowili z Karin założyć rodzinę.
To jednak było krótkie małżeństwo. Zatarg z sąsiednią wioską
skończył się dla Rolfa tragicznie. Zabłąkana włócznia przebiła
jego gardło na wylot. Żaden druid nie potrafił uleczyć takiej
rany. Szczególnie, że gdy któryś przybył na pole bitwy, w oczach
męża Karin nie było już życia.
Kobieta
za wszelką cenę starała się nie płakać. W końcu Rolf zginął
w walce. To wymarzona śmierć dla wikinga, ale nie według żony.
Karin wierzyła w bogów, do pewnego stopnia ufała im. W tej chwili
nie mogła jednak całkowicie szczerze stwierdzić, że ich czci.
Odebrali jej ukochanego męża oraz chcą jej odebrać brata, bez
którego będzie niczym. Przyszła na świat razem z Erykiem i zawsze
powtarzali sobie, że razem go opuszczą.
Karin
była bardzo podobna do brata, nie tylko pod względem wyglądu.
Oczywiście, odróżniał go lekki zarost, bo próbował zapuścić
brodę, co dla kobiety było niewykonalne. Miał też bliznę na
policzku, którą przywiózł z jednej z wypraw.
Wyprawy.
To właśnie najbardziej ich różniło. Ona zawsze zostawała w
domu, a on płynął wraz z innymi mężczyznami. Przywoził
niewolników, łupy i ciekawe opowieści. Zyskał też przydomek,
dzięki któremu stał się sławny w całej okolicy.
Teraz
różniła ich jeszcze jedna rzecz. Eryk wciąż miał rodzinę: żonę
i małe dziecko, którego Karin bogowie poskąpili. Jeżeli jej brat
zginie, zostanie sama.
Spotkali
się na plaży. Kobieta siedziała na piasku i wpatrywała się w
wodę. Wojownikowi przeszło nawet przez myśl, że jego siostra
mogła się rozmyślić, ale dostrzegł leżące obok niej drewniany
topór i tarczę. Ćwiczyli regularnie, od dawna. Jako dzieci nie
chcieli być rozdzielani, więc ojciec uczył ich obydwoje walki, Tak
samo matka musiała przekazać Erykowi swoją wiedzę dotyczącą
szycia i gotowania. Gdy trochę podrośli, zrozumieli, że nie będą
mogli całe życie być razem. Jednak o ile chłopiec zrezygnował z
lekcji szycia, to Karin nigdy nie odłożyła broni do szafy.
-
Ingrid nie narzekała, że znów wymykasz się z domu? - Karin
obróciła się ze smutnym uśmiechem w stronę brata.
Jego
żona nie miała nic bezpośrednio do niej, ale podejrzewała kiedyś,
że mężczyzna wychodzi pić do sąsiada. Gdy dowiedziała się
prawdy, powstrzymała część swoich pretensji. Nie oznacza to
jednak, że każde wyjście męża było jej obojętne.
-
Nie. Sama mnie dzisiaj wypchnęła, bym przyszedł wcześniej.
Kobieta
spojrzała na słońce z wolna chylące sie ku zachodowi.
Rzeczywiście, było trochę wyżej niż zwykle, gdy zjawiał sie
Eryk. Jednak gdyby brat nie zwrócił na to uwagi, Karin pewnie by
tego nie zauważyła.
Rodzeństwo
stanęło naprzeciwko siebie. Nie mieli ustalonej kolejności, kto
zadaje pierwszy cios. Zwykle była to osoba, której znudziło się
czekanie. Ich walki były zawsze podobne, chociaż starali się
wprowadzać nowe ciosy i kontry. Niektóre rzeczy jednak się nie
zmieniały. Eryk zawsze był silniejszy i bardziej wytrzymały, ale
Karin była szybsza, zwinniejsza.
Zwykle
każde uderzenie wyprowadzone przez kobietę było dokładne i
przemyślane. Dziś jednak było inaczej. Chaotycznie uderzała w
tarczę swojego brata, jakby to właśnie okrągły przedmiot
odpowiadał za całe zło tego świata. Eryk cierpliwie znosił
wszystkie ciosy, do czasu.
-
Ingrid zaproponowała, byś się do nas wprowadziła.
Karin
zamarła w półkroku, co jej przeciwnik skrzętnie wykorzystał,
przeprowadzając pierwszy atak. Bezbłędnie uderzył ją pod
kolanem. Kobieta uklękła.
-
Miło mi, ale nawet jeżeli zaproponujecie mi to kolejną setkę
razy, to niczego nie zmieni.
Poderwała
się i odskoczyła do tyłu. Nieprzemyślane ciosy się skończyły.
Nadszedł czas na walkę. Eryk musiał dojść do tego samego
wniosku, bo rzucił się w kierunku siostry, osłaniając się
tarczą. Karin w ostatniej chwili się zasłoniła.
-
Mówiłem jej to, ale wiesz, jaka ona jest uparta.
Wiedziała
doskonale. Uparta Ingrid jest w stanie namówić najlepiej
zapowiadającego się wojownika z wioski do wspólnego napicia się z
rogu ślubnego. Karin uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Nie
opuszczała jednak gardy. Uklękła, tym razem celowo, i
wyprowadziła cios na podudzie brata.
-
Chcę pozostać w moim domu.
Eryk
odskoczył. Zachodzące słońce oświetliło jego zatroskaną twarz.
Nie zaatakował tym razem.
-
Nie zmienisz zdania?
Kobieta
podniosła wyżej tarczę, ale widząc, że brat nie zamierza dalej
atakować, opuściła ją.
-
A ty byś zmienił na moim miejscu?
Eryk
doskonale wiedział, o co jej chodziło. Przez jego dom ciągle
przewijali się goście, a Karin ceniła sobie spokój. Szczególnie
teraz.
-
Jak pójdzie wieść, że siostra Eryka Niepokonanego jest znów do
wzięcia, to sama do nas uciekniesz szukając schronienia -
powiedział radośnie.
-
Przeceniasz się, braciszku.
Spojrzała
z uśmiechem w jego oczy, równie zielone jak jej własne. Odrzuciła
tarczę i topór, straciła ochotę na dalszą walkę. Usiedli razem
na plaży.
-
Chciałbym, byś się do nas przeniosła, gdy wypłynę - powiedział
mężczyzna poważnym tonem.
-
Ależ ty jesteś uparty!
-
Obawiam się, że to rodzinne.
Dzień
wyprawy nadszedł dużo szybciej, niż Karin by sobie tego życzyła.
Wielokrotnie próbowała przekonać brata, by pozostał w wiosce. Za
każdym razem jej odmawiał. Grzecznie, bez nerwów, ale nie dawał
się powstrzymać. Gdy stała na pomoście i podawała mu ostatni
worek z zapasami, Eryk przytulił siostrę. Następnie spojrzał jej
w oczy i uśmiechnął się bez słowa. Jeżeli jej sen się
sprawdzi, to było to ich pożegnanie i obydwoje mieli tego
świadomość.
Następnego
dnia do wioski przybyła grupa kobiet. Każda z nich dzierżyła w
dłoni różdżkę. Serce Karin zabiło szybciej, jak tylko je
zobaczyła. Liczyła, że otrzyma odpowiedzi na nurtujące ją
pytania. Miała nadzieję, że kobiety zaprzeczą jej wizji. Powiedzą
coś zupełnie przeciwnego. Nie spodziewała się jednak, że myliła
się aż tak bardzo.
-
Mam powtarzający się sen... Czy on się sprawdzi? - zapytała
drżącym głosem pierwszą volvę.
Kobieta
zmierzyła ją wzrokiem i spojrzała na nią chłodno.
-
Nie odpowiem na żadne z twoich pytań.
-
Bogowie się mnie wyrzekli... - powiedziała zdziwiona Karin. To nie
było pytanie. Azowie musieli dostrzec jej wątpliwości po śmierci
Rolfa. Zachwianie wiary było zniewagą, która nie mogła ujść
bezkarnie.
-
Bogowie mają swoje plany względem ciebie, dziecko - powiedziała
volva łagodniej.
-
A co z moim bratem?
Wieszczka
spojrzała na Karin karcąco i zgodnie ze swoimi słowami milczała.
-
Powiedz mi coś o Eryku, proszę. - Zreflektowała się po chwili.
Wydawało się, że kobieta chce z nią rozmawiać, jedynie nie
zamierza odpowiadać na pytania.
-
Przyczynisz się do upadku legendy o swoim bracie - powiedziała
volva oschle.
Ciągu
dalszego rozmowy nie było. Wieszczka odeszła w stronę pozostałych,
zostawiając Karin z mętlikiem w głowie.
Każda
kolejna próba rozmowy podejmowana przez niewiastę z którąkolwiek
z przybyłych kończyła się porażką. Kobiety wyraźnie nie
chciały z nią rozmawiać. Jeszcze tego samego wieczoru "dzierżące
różdżki" opuściły wioskę.
Nikt
nie pamiętał dokładnie momentu, w którym przybyli. Niczym potwory
morskie wyłonili się z wody. Zaatakowali wioskę zaraz po nadejściu
świtu. Z twarzami pomalowanymi na czarno jawili się jako mroczne
elfy.
Karin
była pierwszą i jedyną, która w porę zobaczyła, że się
zbliżają. Spędzała kolejną bezsenną noc nad brzegiem jeziora. Z
początku nie ufała własnym oczom i myślała, że usnęła. Łodzie
majaczące się w oddali były jednak prawdziwe i nie były to
statki, które wyszły spod ręki budowniczego z jej wioski. Kształt
się nie zgadzał. Do tego kadłuby były zdecydowanie za mało
zanurzone jak na łodzie powracające z wyprawy.
Kobieta
przetarła oczy i zamrugała parokrotnie, ale nic to nie zmieniło.
Okręty nadal tam były, a wraz z nimi całkiem realne zagrożenie.
Spojrzała w stronę wzniesienia, na którym powinien stać
obserwator i dąć w róg, bo nie było możliwości, by nie widział
tego, co ona. Karin poderwała się z ziemi i pobiegła ile sił w
nogach.
Przedarła
się przez chaszcze i stanęła obok Ivara. Siedział na ziemi jak
zwykle, gdy miał wartę. Wpatrywał się tępo w horyzont. Jego
wzrok zdawał się być utkwiony w obcych statkach, ale mężczyzna
nie wykonywał żadnego konkretnego ruchu. Gdy kobieta chwyciła go
za ramię, obserwator po prostu się przewrócił, a jego głowa
potoczyła się w kierunku urwiska. Karin zareagowała instynktownie.
Chwyciła głowę, zanim ta zdążyła spaść na dół, i położyła
ją obok ciała. Odcięto ją niedawno. Cięcie było pokryte
niezakrzepłą krwią.
Karin
stwierdziła to dokładnie w momencie, gdy usłyszała hałas za
swoimi plecami. Chwyciła miecz Ivara i wyciągnęła go w kierunku
przeciwnika.
Wiking
z początku skrył się za tarczą, ale bardzo szybko ją opuścił.
Karin nie straciła jednak czujności, mimo że zdziwiło ją
zachowanie mężczyzny. Był obcy. Z twarzą pomalowaną na czarno
nie wydawał się nawet być człowiekiem. W jego spojrzeniu
odnalazła jednak coś znajomego. Zdała sobie sprawę, że mężczyzna
nie uznał jej za zagrożenie i ciężko było mu się dziwić.
Kobieta ubrana była w zwykłą suknię, jaką nosiły panie domu.
Nie wyglądała na wojowniczkę, w przeciwieństwie do jej
przeciwnika. Szansa, że w tym stroju wyjdzie z walki zwycięsko,
była znikoma.
Mężczyzna
opuścił tarczę jeszcze niżej i zaczął się usilnie wpatrywać w
siostrę Eryka. Kobieta doskonale wiedziała, że obcy rozbiera ją
wzrokiem. Odnalazła w tym swoją szansę. Uśmiechnęła się
niewinnie i upuściła miecz. Ośmieliło to wikinga, bo odrzucił
tarczę i zrobił krok w stronę Karin. Cofnęła się minimalnie,
ale obejrzała się na urwisko i ostatecznie przesunęła się w
stronę obcego. Mężczyzna odrzucił broń i wyciągnął ręce w
jej stronę. Jego spojrzenie było dzikie. Musiał od dawna być poza
domem, bo kobiecie wydawało się, że wiking zaraz się na nią
rzuci. Po części na to liczyła, ale nic takiego się nie stało.
Obcy podszedł do niej i delikatnie dotknął jej ramienia. Po chwili
jednak bezpardonowo próbował rozerwać jej suknie. Karin chciała
się odezwać, ale zatkał jej usta ręką. Gdy zaczął zbliżać
swoje wargi do jej ciała, wyciągnęła nóż zza paska. W walce
byłby on zupełnie nieprzydatny, ale teraz wystarczył, by zatopić
go w szyi mężczyzny. Kobieta upewniła się, że obcy nie wstanie i
dla pewności zadała jeszcze dwa ciosy w to samo miejsce. Odepchnęła
bezwładne ciało wikinga, którego oczy tuż przed śmiercią
rozszerzyły się w zdziwieniu.
Karin
chwyciła róg leżący przy ciele Ivara i zadęła w niego ile miała
sił w płucach. Pozostało jej mieć nadzieję, że pozostali się
obudzą. Pobiegła w kierunku wioski, dmąc na alarm co jakiś czas.
Kimkolwiek byli napastnicy, najpierw pozbyli się obserwatora. To nie
był przypadkowy najazd. Ktoś dobrze to zaplanował.
Nadszedł
świt. Obcy podpłynęli swymi łodziami do plaży i zaczęli je
wolno opuszczać. Ktoś dął w róg. Bardzo szybko dotarło do nich,
że to nie jest sygnał ich zwiadowcy. Coś musiało pójść nie
tak. Dla nich to nawet lepiej. Nigdy nie przepadali za Eldgrimem, źle
mu z oczu patrzyło. Co nie oznaczało, że życzyli mu śmierci
innej niż w walce.
Według
ich informacji w wiosce nie powinno być żadnego mężczyzny, poza
starcami. Wszyscy wypływali na wyprawy. Na coraz dalsze i bardziej
śmiałe. W tym roku jednak okoliczne wioski zgubiła chciwość.
Niektórzy doszli do wniosku, że po co wyruszać na dalekie wyprawy,
skoro skarby mają tuż pod nosem. Wystarczy skorzystać z
nieobecności wojowników w wioskach. Nawet jeżeli niektóre kobiety
umiały walczyć, było ich za mało, by stawić czynny opór. A
śmierć i chwała w Walhalli przyjdzie później. Gdy mężowie
upomną się o swoje żony.
Odgłos
rogu stał się głośniejszy i jakby bliższy. Wszyscy w jednej
chwili spojrzeli na wzniesienie, z którego Eldgrim miał usunąć
obserwatora. Nie zobaczyli tam jednak swojego towarzysza. Zamiast
niego stał tam rosły mężczyzna. Z początku wydał im się
zupełnie obcy, dopiero po chwili uniósł nad głowę proporzec i
wtedy atakujący zamarli. Mało osób używało granatowego koloru na
swój herb, bo trudno go było uzyskać. Do tego był tylko jeden
osobnik, który na takim tle umieścił niedźwiedzia. Eryk
Niepokonany. Od tego imienia drżała cała okolica. Mężczyźni
usuwali sie mu z drogi, a kobiety próbowały zostać kolejnymi
żonami bohatera. Skoro on wrócił, wraz z nim powinni wrócić
pozostali wojownicy, ale nikt inny nie pojawił się na wzniesieniu.
Możliwe, że ukryli się w wiosce. To jednak nie było podobne do
tych wikingów. Powinni byli wyjść obcym na przeciw. Coś się nie
zgadzało...
Eryk
był silny. Eryk był niepokonany. Eryk był nieobecny.
Tuż
przed świtem Karin wpadła do domu Ingrid i kazała jej wziąć
dziecko i uciekać. Byleby jak najdalej od miejsca, które od
urodzenia zwały domem. Wojowniczka chciała biec po swoją broń,
ale wiedziała, że ma za mało czasu. Wiedziała też, gdzie Eryk
trzymał topory i tarcze, których nie wziął na wyprawę.
Złapała
za broń brata i spojrzała na Ingrid z groźną miną.
-
Nie przestraszą się kobiety - stwierdziła smutno szwagierka Karin.
-
Nie, ale zyskacie czas na ucieczkę. Biegnij, Ingrid.
Kobieta
wyraźnie się zawahała, ale wzięła dziecko na ręce. Obejrzała
się tuż przed wyjściem z domu.
-
Gdyby był tu Eryk, może uciekliby na sam dźwięk jego imienia -
powiedziała cicho, jakby to cokolwiek miało zmienić.
Ku
zdziwieniu Ingrid, Karin roześmiała się.
Wojowniczka
obwiązała ściśle piersi materiałem, po czym założyła wełnianą
koszulę brata. Ubrała na to skórzany kaftan. Spojrzała w taflę
wody i starała się zapamiętać swoją twarz. Wiedziała, że jak z
nią skończy, już nic nie będzie takie samo. Karin wzięła nóż
i obcięła sobie końce włosów. Starała się nie uciąć więcej
niż na dwa palce grubości. Związała pozostałe włosy w zgrabny
kucyk. Położyła końcówki na stoliku, bo miała ich za chwilę
potrzebować. To samo ostrze kobieta uniosła nad płomień świecy i
poczekała, aż się nagrzeje. Dotknęła drugą ręką swojego
lewego policzka i stłumiła westchnienie. Jeżeli wszystko się uda,
to ta blizna będzie ją szpecić do końca życia. A jeżeli się
nie uda, to i tak nie będzie miało najmniejszego znaczenia.
Doskonale pamiętała, gdzie blizna Eryka się zaczynała, w końcu
sama opatrywała tę ranę.
Ingrid
musiała widzieć wahanie na twarzy szwagierki, bo przyniosła jej
zwinięty materiał do zagryzienia. Karin odmówiła. Rana musiała
być prosta, a trzymanie czegoś w ustach mogłoby ją wypaczyć.
Kobieta zbliżyła nóż do twarzy i zacisnęła zęby. Cięcie było
bolesne, ale bezbłędne. Szybko chwyciła przygotowany wcześniej
krwawnik i przyłożyła go do rany. Gdy krwawienie ustąpiło, Karin
posmarowała ranę popiołem. Chciała, by nie wyglądała na świeżą.
Wojowniczka
sięgnęła po miseczkę z rozgrzaną żywicą. Nakładanie jej na
policzki, brodę i szyję nie należało do przyjemnych, ale było
konieczne. Zanim substancja zastygła, kobieta sięgnęła po obcięte
wcześniej włosy i starała się je przyczepić. Uzyskała w ten
sposób prowizoryczną brodę. Oby tylko utrzymała się
wystarczająco długo.
Karin
pozostało tylko założyć hełm, wziąć proporzec, który Ingrid
dzień wcześniej skończyła wyszywać, i ruszyć na wzgórze. I
mieć nadzieję, że najeźdźcy przestraszą się wizji walki z
Erykiem Niepokonanym i po prostu uciekną.
Wojowniczka
zbiegła ze wzgórza, u podnóży którego postanowiła zaczekać na
obcych. O ile ci postanowią przybyć. Rzuciła okiem na swoje
odbicie w mijanym stawie. Chyba nigdy nie była aż tak podobna do
swojego brata. Poczuła lekki wstrząs ziemi. Miała świadomość,
że biegną w jej kierunku. Wkrótce ich ujrzała. Każdy wiking był
inny, ale na swój sposób byli podobni do siebie. Wszyscy mieli
twarze pomalowane na czarno. Mężczyźni zatrzymali się w pewnej
odległości od Karin i zaczęli krzyczeć coś do siebie w nieznanym
jej dialekcie. Rozumiała tylko pojedyncze słowa. W końcu jeden z
wojowników zawołał coś do niej, ale nie zareagowała. Przede
wszystkim nie rozumiała, czego oni dokładnie chcą. Zabili Ivara,
więc nie mogli mieć dobrych intencji, tego była pewna. Wiedziała,
że gdyby otworzyła usta, od razu poznaliby, że nie jest Erykiem.
Teraz była skryta wśród drzew i przynajmniej cień skrywał jej
twarz. Nie miała też pewności, czy jeżeli się odezwie, to jej
prowizoryczna broda nie odpadnie.
Minęło
trochę czasu, a grupka wojowników nadal stała naprzeciw Karin. Nie
wyglądało, żeby mieli zamiar zaatakować, a ona nie chciała
wykonać pierwszego ciosu. Przed nią stało ponad dwudziestu
mężczyzn. Nawet jeżeli powali kilku, reszta odeśle ją prosto do
Walhalli.
Kobieta
usłyszała szelest za plecami. Obróciła się w ostatniej chwili,
przyjmując na tarczę uderzenie topora. Zaskoczyła ją siła ciosu.
Tarcza Eryka została praktycznie przepołowiona, ale jakimś cudem
jeszcze trzymała się razem. Karin starała się nią zasłonić.
Jeden niewłaściwy ruch i mężczyzna ją pokona.
Zaczęli
tańczyć wokół siebie. Przyjmowali i zadawali ciosy w podobnym
tempie, jednak tarcza, którą trzymała kobieta, zaczęła się
rozpadać. Była pewna, że zaraz padnie ostateczny cios, ale jej
przeciwnik popełnił podstawowy błąd. Uniósł miecz nad głowę,
by zwiększyć siłę swojego ciosu. Karin błyskawicznie zbliżyła
się do obcego i uniosła swoją tarcze blokując jego ramię. W tym
samym czasie jej miecz przebił brzuch wikinga. Kopnęła ciało, by
zsunęło się z jej broni i spojrzała gniewnie na pozostałych.
Czy
mężczyźni się nie bali? Oczywiście, że tak. Sam fakt, że
spotkali żywą legendę, był wystarczającym powodem, żeby chcieli
uciec z tamtego miejsca jak najdalej. Było coś, czego pragnęli
bardziej od swojego życia. Wiecznej chwały, którą zapewniłyby im
pieśni, jeżeli udałoby im się wygrać z Erykiem Niepokonanym.
Wojownicy
naradzili się między sobą i po chwili czterech z nich odłączyło
się od grupy i zaczęło iść w kierunku Karin. Kobieta odruchowo
się cofnęła. Drzewa mogły być zaletą przy walce z jednym bądź
dwoma przeciwnikami, ale jeżeli każdy z wikingów zajdzie ją od
innej strony, nie będzie miała możliwości obrony. Zanim zdążyła
pomyśleć o taktyce, mężczyźni zaczęli biec w jej kierunku. W
jednej chwili poczuła się mała, słaba i zagrożona. Kilka
właściwie zadanych ciosów i padnie martwa.
Kobieta
uniosła tarczę, ale ta rozpadła się na kawałki po ciosie jednego
z wikingów. Następne ciosy nie zrobiły jej większej krzywdy, ale
mocno ją poharatały. Napadła resztkami tarczy na jednego z
mężczyzn, ale była za słaba, by go odepchnąć. Z jej tarczy
została tylko jedna deska. Wojowniczka upadła na ziemię i
próbowała nieudolnie się nią zasłonić. Wiedziała, że to
koniec. Nie było takiej siły, która mogłaby ją teraz uratować.
Poza bogami, którzy nią wzgardzili oczywiście. Wraz z ciosem,
który odciął jej rękę, do Karin dotarła brutalna prawda. Azowie
nią nie wzgardzili. Nie mogła otrzymać odpowiedzi na swoje
pytanie, bo nie mogła zmienić przeznaczenia. Zamknęła oczy i
uśmiechnęła się. Walczyła dzielnie. Bogowie powinni to docenić
i będzie mogła spotkać Rolfa w Walhalli. To była jej ostatnia
myśl, zanim najeźdźcy odnaleźli jej serce.
Bardzo ciekawe i wciągające opowiadanie :) Czyta się je bardzo przyjemnie, tylko próbuje czytelnikowi za dużo tłumaczyć. Wolałabym więcej niedomówień.
OdpowiedzUsuńNp. postać Wieszki kompletnie popsuła mi odbiór, bo po jej słowach wiedziałam, jak się to skończy. W tym przekonaniu utwierdził mnie też opis Eryka pojawiającego się na wzgórzu, który z jednej strony próbuje przekonać nas że to on, a z drugiej twardo temu zaprzecza. Wolałabym jednak do samego końca zastanawiać się, czy brat Karin wrócił, czy ona nagle zdała sobie sprawę, co mówił jej sen.
PS. Imiona też mi się nie podobają. Jakoś na wszystkie mam alergię, więc nieważne xD
48 year old Office Assistant IV Jedidiah Vowell, hailing from Haliburton enjoys watching movies like Doppelganger and Playing musical instruments. Took a trip to Tyre and drives a Bugatti Royale Kellner Coupe. przydatne strony
OdpowiedzUsuń