93

Zapraszam Was na najnowszą część. Dzisiaj i w najbliższych notkach będziemy przyglądać się Zevrostowi i Erathielowi, ale w trochę innym miejscu i czasie...

Dziewczyna zupełnie nie wiedziała, jak się zachować, kiedy zaczęła znikać. Nie miała świadomości, co powinna zrobić, jeżeli chce pozostać w tej krainie i kontynuować szukanie demona. O ile zniknięcie z tego miejsca będzie oznaczało powrót do Orgrimmaru, bo tego nie mogła być pewna. Zacisnęła powieki i w tym momencie do jej uszu dotarły przytłumione głosy. Po chwili mogła rozpoznać rozmówców, ale nie słyszała ich dokładnych słow. Zupełnie, jakby mówili w jakimś obcym języku.

Zevrost od dłuższego czasu chodził w kółko po pomieszczeniu.
- Erathielu... Masz świadomość, że nie powinniśmy tego robić?
Mistrz Iny milczał uparcie wpatrując się w nieruchomą twarz dziewczyny. Jego usta były zaciśnięte nerwowo.
Ork odetchnął głęboko. Kolejny raz powtórzył to samo pytanie, a elf nie reagował. Owszem, Zevrost mógłby po prostu podejść do swojego gościa i dotknąć jego ramienia, by zwrócić na siebie uwagę. Obawiał się jednak, że może w taki sposób stracić rękę. Erathiel bywał nieprzewidywalny, szczególnie ostatnio.
- Ere. - Po raz pierwszy od dawna warlock użył tego zdrobnienia w stosunku do elfa. Nie zwracał się do niego w ten sposób od tamtego rytuału, którego wciąż nie mógł pozbyć się z pamięci. Wiedział, że elf nie znosi, jak się przerabia jego imię, dlatego była szansa, że zareaguje. Efekt przerósł jego oczekiwania. Erathiel spojrzał na orka i zmrużył oczy w złości, zupełnie jakby chciał zabić swojego towarzysza wzrokiem. Szybko jednak udało mu się to opanować.
- Co chciałeś, Zev? - zapytał zimno.
- Nadal uważam, że to jest zły pomysł. Przerwijmy to. Przywołajmy ją.
Erathiel prychnął w odpowiedzi.
- Co, jeżeli coś jej się stanie? Jak wytłumaczysz to jej rodzinie?
Ork nie spodziewał się reakcji przyjaciela, który po prostu się roześmiał. Nie był to jednak szczery, radosny śmiech. To był ten rodzaj mrocznego śmiechu, którego Zevrost miał nadzieję już nigdy nie usłyszeć.

Mimo tego, że Zevrost już dawno osiągnął wymagany poziom wiedzy i mocy, by samemu móc nauczać innych, ciągle mu czegoś brakowało. Informacje o rytuałach od lat czerpał z książek, ale opisy często były niekompletne. Podobno było to celowe działanie autorów, by nikt nie powtarzał ich błędów... Gdy ork miał się już poddać, usłyszał o Erathielu - warlocku, który nie bał się niczego. Chodziły słuchy, że znał on także większość rytuałów na pamięć. Napisał nawet jakąś książkę, ale rada magów postanowiła jej nie wydawać, bo mogła być zbyt niebezpieczna.

Środowisko magów od dawno było poza podziałami. Nie znaczyło to oczywiście, że nie brali oni udziału w walkach. Na polu bitwy, o ile ktoś na takie już trafił, nie było sentymentów. Zwykle na pewnym etapie życia osoba władająca magią musiała się zdecydować, czy pragnie zgłębiać magię bitewną i walczyć z drugą frakcją, czy zgłębiać tajniki magiczne w spokoju, bez walki i z dala od konfliktu. Oczywiście to było optymistyczne założenie. Jeżeli król, książę, czy wódź wzywał, to trzeba było się stawić i walczyć. Pod groźbą wykluczenia i egzekucji - o ile byliby w stanie ją wykonać. Zdarzali się magowie, którzy całe życie musieli spędzać w Dalaranie ze względu na wydane zaocznie wyroki śmierci.

Warlocy mieli inne poważne problemy. Przede wszystkim na początku nie zostali uznani przez magów za równych sobie, co ci interpretowali jako bojaźń i przyznanie się do tego, że są słabsi. Wyglądało to na dopasowywanie rzeczywistości do swojej teorii...
Prawda była taka, że magowie w pewnym momencie osiągali granice swoich możliwości. Mogli poszerzyć swoją wiedzę, ale ich moc nie rosła - a nawet jeżeli, to bardzo nieznacznie. Okazało się, że warlocy nie posiadają takiego ograniczenia. Poprzez kontakty z demonami, łączenie się z nimi, pobieranie od nich energii stawali się silniejsi. Owszem, mówiło się, że jeżeli warlock przyjmie za dużo energii, to ona go zniszczy, ale było to prawdziwe tylko w jednym przypadku, bo silny warlock był nielada gratką dla demonów. Wręcz rarytasem...
Sama plotka o tym, że nadmiar mocy może zniszczyć warlocka, wyszła od... warlocków. Postanowili dać innym sygnał, że nie trzeba się ich tak obawiać. W pewnym momencie zostało urządzone, głównie przez kapłanów, istne polowanie. Mówiono, że pierwsi warlocy zatracili swoje jestestwo i zostali opanowani przez czarne moce. Zapłonęły stosy.
Ludzie i im podobni od zawsze bali się tego, czego nie rozumieli. Tak też było w tym przypadku. Demony były złem, a każdy, kto im służył, był zdrajcą... Nie docierało do innych, że jest na odwrót - to demony mają być narzędziami. Wykorzystanie istot nieczystych do walki z demonami zdawało się dawać nadzieję na odwrócenie losów tej wojny, ale do nawiedzonych kapłanów to nie docierało. Warlocy na długie lata zeszli do podziemi. Udawali magów, dlatego część ich zaklęć jest aż tak podobna. Warlocy pod pewnymi względami byli podobni do demonów... Po pewnym czasie od zanurzenia się w demoniej magii zaczynali patrzeć na innych jak na pożywienie. Historia zna przypadki nawiedzonych warlocków, którzy zabili całe wioski.

Młody warlock był zafascynowany elfem, o którym mówiło się w całym środowisku, mimo że nigdy go jeszcze nie spotkał. Mówiono o nim, że jest potężny, że zgłębił wiele najróżniejszych technik i posiada ogromną wiedzę. Zevrost uparcie ignorował fakt, że potężny Erathiel należał do drugiej frakcji. Nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia. Przecież był warlockiem, zupełnie jak on - rasa nie miała znaczenia. Raz niemal go spotkał. Poczuł tę wielką energię bijącą z jednego źródła w Shattrath, ale zanim zdążył dostać się na Taras Światła, moc zniknęła. Elf musiał wtedy wejść w jeden z portali prowadzących do miast Przymierza. Zevrost jednak postanowił się nie poddawać. Zdecydował się zebrać wszelkie dostępne informacje.
Udało mu się mniej więcej zorientować, kiedy Erathiel przybywa do Miasta Światła. Elf średnio raz na dwa dni skracał sobie drogę przez tutejsze portale. Zwykle wpadał też do jednej z karczm na kieliszek wina, czasem z kimś rozmawiał w tym czasie, a następnie wracał do swoich zajęć. Podobno  Erathiel był kimś ważnym wśród elfów, ale Zevrost nie mógł znaleźć jednoznacznego potwierdzenia tej informacji. Potrzebował jakoś skontaktować się z warlockiem, który go fascynował, ale wszelkie pomysły, które przychodziły mu do głowy, dość szybko odrzucał. Mógł się dosiąść do elfa w tawernie, ale mogłoby to zostać odczytane przez jego współplemieńców jako zdrada. Jakkolwiek magowie i warlocy dopuszczali przepływ informacji pomiędzy frakcjami, to Zevrost akurat trafił w kiepski okres. Każdy na każdego patrzył wilkiem. Szykowała się wielka bitwa, która miała zmienić losy Azeroth... Nie miało znaczenia, że taka następowała średnio co pięć lat.

Do teraz serce orka drżało na wspomnienie ich pierwszego spotkania. Zevrost starał się dyskretnie dotrzeć do elfa, ale ten zrobił to pierwszy. Ork znalazł pewnego dnia pod swoim piwem krótki liścik zapraszający go do jaskini pod Shattrath. Wystarczyło, że zobaczył zamaszysty podpis pod wiadomością. To mogła być pułapka, ale Zev postanowił zaryzykować.  Od razu pobiegł na miejsce spotkania. Światło pochodni słabo oświetlało wnętrze jaskini. Na środku jamy stała odwrócona postać. Do uszu orka dotarł dźwięczny głos, z wyraźnym elfim akcentem.
- Boisz się czegoś?
- Śmierci - odpowiedział Zevrost.
- Na to mogę coś poradzić. Pod warunkiem, że nie boisz się ciemności.
Po tych słowach Erathiel zgasił pochodnie.

2 komentarze:

  1. Hejka! WAŻNE!! Mam zaszczyt nominować cię do Liebster Avard! Więcej na: http://kazdy-ma-w-sobie-aniola-i-diabla.blogspot.com/2015/01/liebster-avard-2.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że przegapiłam komentarz w starszej notce... Zajrzę w najbliższym czasie.
      Pozdrawiam
      A.

      Usuń