Dziewczyna zupełnie nie wiedziała, jak się zachować, kiedy zaczęła znikać. Nie miała świadomości, co powinna zrobić, jeżeli chce pozostać w tej krainie i kontynuować szukanie demona. O ile zniknięcie z tego miejsca będzie oznaczało powrót do Orgrimmaru, bo tego nie mogła być pewna. Zacisnęła powieki i w tym momencie do jej uszu dotarły przytłumione głosy. Po chwili mogła rozpoznać rozmówców, ale nie słyszała ich dokładnych słow. Zupełnie, jakby mówili w jakimś obcym języku.
Zevrost od dłuższego czasu chodził w
kółko po pomieszczeniu.
- Erathielu... Masz świadomość, że nie
powinniśmy tego robić?
Mistrz Iny milczał uparcie wpatrując
się w nieruchomą twarz dziewczyny. Jego usta były zaciśnięte nerwowo.
Ork odetchnął głęboko. Kolejny raz powtórzył
to samo pytanie, a elf nie reagował. Owszem, Zevrost mógłby po prostu podejść
do swojego gościa i dotknąć jego ramienia, by zwrócić na siebie uwagę. Obawiał
się jednak, że może w taki sposób stracić rękę. Erathiel bywał nieprzewidywalny,
szczególnie ostatnio.
- Ere. - Po raz pierwszy od dawna
warlock użył tego zdrobnienia w stosunku do elfa. Nie zwracał się do niego w
ten sposób od tamtego rytuału, którego wciąż nie mógł pozbyć się z pamięci.
Wiedział, że elf nie znosi, jak się przerabia jego imię, dlatego była szansa,
że zareaguje. Efekt przerósł jego oczekiwania. Erathiel spojrzał na orka i
zmrużył oczy w złości, zupełnie jakby chciał zabić swojego towarzysza wzrokiem.
Szybko jednak udało mu się to opanować.
- Co chciałeś, Zev? - zapytał zimno.
- Nadal uważam, że to jest zły pomysł.
Przerwijmy to. Przywołajmy ją.
Erathiel prychnął w odpowiedzi.
- Co, jeżeli coś jej się stanie? Jak
wytłumaczysz to jej rodzinie?
Ork nie spodziewał się reakcji
przyjaciela, który po prostu się roześmiał. Nie był to jednak szczery, radosny
śmiech. To był ten rodzaj mrocznego śmiechu, którego Zevrost miał nadzieję już
nigdy nie usłyszeć.
Mimo tego, że Zevrost już dawno
osiągnął wymagany poziom wiedzy i mocy, by samemu móc nauczać innych, ciągle mu
czegoś brakowało. Informacje o rytuałach od lat czerpał z książek, ale opisy
często były niekompletne. Podobno było to celowe działanie autorów, by nikt nie
powtarzał ich błędów... Gdy ork miał się już poddać, usłyszał o Erathielu -
warlocku, który nie bał się niczego. Chodziły słuchy, że znał on także większość
rytuałów na pamięć. Napisał nawet jakąś książkę, ale rada magów postanowiła jej
nie wydawać, bo mogła być zbyt niebezpieczna.
Środowisko magów od dawno było poza
podziałami. Nie znaczyło to oczywiście, że nie brali oni udziału w walkach. Na
polu bitwy, o ile ktoś na takie już trafił, nie było sentymentów. Zwykle na
pewnym etapie życia osoba władająca magią musiała się zdecydować, czy pragnie
zgłębiać magię bitewną i walczyć z drugą frakcją, czy zgłębiać tajniki magiczne
w spokoju, bez walki i z dala od konfliktu. Oczywiście to było optymistyczne
założenie. Jeżeli król, książę, czy wódź wzywał, to trzeba było się stawić i
walczyć. Pod groźbą wykluczenia i egzekucji - o ile byliby w stanie ją wykonać.
Zdarzali się magowie, którzy całe życie musieli spędzać w Dalaranie ze względu
na wydane zaocznie wyroki śmierci.
Warlocy mieli inne poważne problemy. Przede
wszystkim na początku nie zostali uznani przez magów za równych sobie, co ci
interpretowali jako bojaźń i przyznanie się do tego, że są słabsi. Wyglądało to
na dopasowywanie rzeczywistości do swojej teorii...
Prawda była taka, że magowie w pewnym
momencie osiągali granice swoich możliwości. Mogli poszerzyć swoją wiedzę, ale
ich moc nie rosła - a nawet jeżeli, to bardzo nieznacznie. Okazało się, że
warlocy nie posiadają takiego ograniczenia. Poprzez kontakty z demonami,
łączenie się z nimi, pobieranie od nich energii stawali się silniejsi. Owszem,
mówiło się, że jeżeli warlock przyjmie za dużo energii, to ona go zniszczy, ale
było to prawdziwe tylko w jednym przypadku, bo silny warlock był nielada gratką
dla demonów. Wręcz rarytasem...
Sama plotka o tym, że nadmiar mocy
może zniszczyć warlocka, wyszła od... warlocków. Postanowili dać innym sygnał,
że nie trzeba się ich tak obawiać. W pewnym momencie zostało urządzone, głównie
przez kapłanów, istne polowanie. Mówiono, że pierwsi warlocy zatracili swoje
jestestwo i zostali opanowani przez czarne moce. Zapłonęły stosy.
Ludzie i im podobni od zawsze bali się
tego, czego nie rozumieli. Tak też było w tym przypadku. Demony były złem, a
każdy, kto im służył, był zdrajcą... Nie docierało do innych, że jest na odwrót
- to demony mają być narzędziami. Wykorzystanie istot nieczystych do walki z
demonami zdawało się dawać nadzieję na odwrócenie losów tej wojny, ale do
nawiedzonych kapłanów to nie docierało. Warlocy na długie lata zeszli do
podziemi. Udawali magów, dlatego część ich zaklęć jest aż tak podobna. Warlocy
pod pewnymi względami byli podobni do demonów... Po pewnym czasie od zanurzenia
się w demoniej magii zaczynali patrzeć na innych jak na pożywienie. Historia
zna przypadki nawiedzonych warlocków, którzy zabili całe wioski.
Młody warlock był zafascynowany elfem,
o którym mówiło się w całym środowisku, mimo że nigdy go jeszcze nie spotkał.
Mówiono o nim, że jest potężny, że zgłębił wiele najróżniejszych technik i
posiada ogromną wiedzę. Zevrost uparcie ignorował fakt, że potężny Erathiel
należał do drugiej frakcji. Nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia.
Przecież był warlockiem, zupełnie jak on - rasa nie miała znaczenia. Raz niemal
go spotkał. Poczuł tę wielką energię bijącą z jednego źródła w Shattrath, ale
zanim zdążył dostać się na Taras Światła, moc zniknęła. Elf musiał wtedy wejść
w jeden z portali prowadzących do miast Przymierza. Zevrost jednak postanowił
się nie poddawać. Zdecydował się zebrać wszelkie dostępne informacje.
Udało mu się mniej więcej zorientować,
kiedy Erathiel przybywa do Miasta Światła. Elf średnio raz na dwa dni skracał
sobie drogę przez tutejsze portale. Zwykle wpadał też do jednej z karczm na
kieliszek wina, czasem z kimś rozmawiał w tym czasie, a następnie wracał do
swoich zajęć. Podobno Erathiel był kimś
ważnym wśród elfów, ale Zevrost nie mógł znaleźć jednoznacznego potwierdzenia
tej informacji. Potrzebował jakoś skontaktować się z warlockiem, który go
fascynował, ale wszelkie pomysły, które przychodziły mu do głowy, dość szybko
odrzucał. Mógł się dosiąść do elfa w tawernie, ale mogłoby to zostać odczytane
przez jego współplemieńców jako zdrada. Jakkolwiek magowie i warlocy
dopuszczali przepływ informacji pomiędzy frakcjami, to Zevrost akurat trafił w
kiepski okres. Każdy na każdego patrzył wilkiem. Szykowała się wielka bitwa,
która miała zmienić losy Azeroth... Nie miało znaczenia, że taka następowała
średnio co pięć lat.
Do teraz serce orka drżało na
wspomnienie ich pierwszego spotkania. Zevrost starał się dyskretnie dotrzeć do
elfa, ale ten zrobił to pierwszy. Ork znalazł pewnego dnia pod swoim piwem
krótki liścik zapraszający go do jaskini pod Shattrath. Wystarczyło, że
zobaczył zamaszysty podpis pod wiadomością. To mogła być pułapka, ale Zev
postanowił zaryzykować. Od razu pobiegł na
miejsce spotkania. Światło pochodni słabo oświetlało wnętrze jaskini. Na środku
jamy stała odwrócona postać. Do uszu orka dotarł dźwięczny głos, z wyraźnym
elfim akcentem.
- Boisz się czegoś?
- Śmierci - odpowiedział Zevrost.
- Na to mogę coś poradzić. Pod
warunkiem, że nie boisz się ciemności.
Po tych słowach Erathiel zgasił pochodnie.
Hejka! WAŻNE!! Mam zaszczyt nominować cię do Liebster Avard! Więcej na: http://kazdy-ma-w-sobie-aniola-i-diabla.blogspot.com/2015/01/liebster-avard-2.html
OdpowiedzUsuńWidzę, że przegapiłam komentarz w starszej notce... Zajrzę w najbliższym czasie.
UsuńPozdrawiam
A.