- A ty dokąd?
Spojrzała w
oczy Erathiela, nie za bardzo wiedząc, jak ma się zachować.
- Odpowiesz
na moje pytanie? - gdyby ton jego wypowiedzi miałby się zmaterializować, tuż
przed warlockiem znalazłby się naostrzony miecz.
Ina
instynktownie się skuliła. Jej mistrz bywał już na nią wkurzony, ale tym razem
było inaczej. Nie ironizował, a jego oczy były zimne niczym stal.
- Ja... -
urwała i spuściła wzrok.
- Nie wiesz,
dokąd płynie ten statek - to nie było pytanie.
Mimo to
dziewczyna kiwnęła głową.
- Lepiej dla
ciebie, żebyś się nie dowiedziała w najbliższym czasie - po tych słowach
pociągnął ją w stronę budynków.
Jak tylko
zeszli z pomostu, Erathiel ją puścił.
- Z tego, co
pamiętam, miałaś czekać na mnie w mieście.
- Owszem,
ale...
- Ale? -
jego ton odrobinę złagodniał, ale nadal był wyraźnie zły.
- Nie
powiedziałeś, w którym...
Na twarzy
elfa wyraźnie odbijała się wewnętrzna walka, którą toczył. Stwierdzenie Iny go
zaskoczyło i pewnie rozbawiłoby go w innych okolicznościach. W tym jednak
momencie był przede wszystkim wściekły.
- Naprawdę
ostatnia rzecz, której potrzebuję, to moja uczennica zjedzona przez dzikie
zwierzęta - odpowiedział po chwili. - Za mało umiesz, by się sama poruszać po
świecie.
Dziewczyna
czuła, jak wraca jej pewność siebie. Przez krótką chwilę obawiała się, że
Erathiel ją uderzy, ale skoro tego nie zrobił, nie miała się czego bać.
- Nie byłam
sama.
- Tak,
słyszałem o jakimś krowim podrostku, z którym cię widziano.
Wciągnęła
głośno powietrze i nadęła policzki.
- Popełniłaś
straszliwy błąd i pewnie go nawet nie rozumiesz.
- Mylisz
się, mistrzu - wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo.
- Nie mam
ochoty z tobą dyskutować, uczennico. Skoro postanowiłaś się tutaj wybrać
samodzielnie, zostaniemy tu jakiś czas. Chętnie zobaczę, jak poradzisz sobie z
życiem w małym miasteczku, a teraz idziemy. - Odwrócił się do niej plecami i
ruszył w stronę karczmy.
Inarea stała
jak wryta. Docierała do niej abstrakcyjność sytuacji, która właśnie miała
miejsce, ale nie potrafiła jej zrozumieć. Coś się musiało zmienić w ciągu tej
jednej nocy, zupełnie, jakby ktoś podmienił jej mistrza.
-
Powiedziałem IDZIEMY! - Znów obdarzył ją tym zimnym spojrzeniem zielonych oczu.
Elfka z
wielkim wysiłkiem wykonała pierwszy krok i podążyła za warlockiem.
Siedziała w
ciszy w pokoju, który zajmowała poprzedniego wieczora, w czasie gdy Erathiel
regulował rachunki. Zabronił jej wychodzić na zewnątrz, nawet jakby się paliło.
Ciągle był o coś zdenerwowany, ale ani razu nie powiedział, o co dokładnie.
Inarea wiedziała, że nie mogło chodzić o dzikie zwierzęta, o których wspomniał.
Nawet jeżeli za nim nie przepadał, warlock nie mógł zignorować siły demona, z
którym podróżowała. Musiało więc chodzić o coś innego...
Drzwi
otworzyły się gwałtownie, a w progu stanął Erathiel. Podszedł do stołu i
położył na nim przybory do pisania i spory plik kartek.
- Za swoją
ucieczkę, sprzeciwienie mi się i otwarte narażenie się na niebezpieczeństwo, za
karę napiszesz 100 razy "Jeżeli umówię się z mistrzem w określonym miejscu
i czasie, to będę tam na niego czekać, niezależnie co podpowie mi którykolwiek
demon".
- Ale...
- Masz
jeszcze czelność dyskutować?
- To nie ON
mi powiedział, bym opuściła miasto. Był temu przeciwny...
Mężczyzna przyjrzał
jej się uważnie.
- W takim
wypadku "Jeżeli umówię się gdzieś ze swoim mistrzem, będę tam na niego
czekać w wyznaczonym dniu, o wyznaczonej godzinie", 100 razy...
- Ale to
strasznie dużo...
- Gdy
skończysz, o ile będzie jeszcze dzień, wrócimy do nauki.
- Nauki
pisania?
Niemal
widziała, jak na czole elfa wyskoczyła żyła ze zdenerwowania.
- Napiszesz
to 100 razy po thalassiańsku, 100 razy po orczemu... i 100 razy we wspólnym,
czy chcesz dodać coś jeszcze?
Inarea nie chciała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz