Poniżej znajdziecie trzy krótkie opowiadania napisane na konkurs. Polegał on na sfabularyzowaniu rozgrywki w jednej z trzech gier planszowych. Poniższe teksty łączą dwie z trzech gier.
"Oberża"
Nie możesz iść na ucznia
kowalskiego. Nawet, jakby jakimś cudem któryś z miejskich kowali nie miał syna
i zgodziłby się na obcą osobę do przyuczenia… To po prostu nas na to nie stać.
Słowa te brutalnie utkwiły mu w pamięci, mimo że matka wypowiedziała
je tylko raz. Przypominały mu się każdego dnia przed snem. Próbował wtedy
ponownie przeprowadzić tę trudną rozmowę, ale skutek zawsze był taki sam. Z
brakiem pieniędzy nie był w stanie dyskutować. W cięższych okresach ledwo co
mieli na nowe ubrania, a co dopiero na opłacenie kogokolwiek. Pierre doskonale
to rozumiał. Nie znaczyło to jednak, że miał zamiar to zaakceptować.
Przecież odwiedzający
nas goście są bogaci. Niczego im nie brakuje, a mimo to zostawiają nam ochłapy.
Gdyby tylko można ich było skłonić do zostawiania większej ilości monet w
naszej oberży… -
myślał, jak każdego wieczoru. - Przecież
nawet nie zauważyliby, gdyby ich sakiewki stały się trochę lżejsze. Matka
jednak od zawsze powtarzała, że kradzież jest zła. Wyrzuciłaby mnie na zbity
pysk, gdybym cokolwiek zabrał gościowi bez jego zgody. Gdyby ktokolwiek się
dowiedział, nasza karczma byłaby spalona. O ile miałby ktokolwiek o tym
opowiedzieć…
Plan, który przyszedł mu do głowy, wydał mu się genialny.
Wszak jeżeli nie będzie świadków, nie będzie miał kto powiedzieć złego słowa na
karczmę. Wystarczyło rozważnie podejść do tematu. Nie był w stanie wytypować,
za którym z gości nikt nie będzie tęsknił, ale bezbłędnie był w stanie wskazać,
którego z nich nikt nie będzie szukał tutaj. Znał wszystkich lokalnych
wieśniaków i rzemieślników. Teraz wystarczyło tylko nie dać się złapać...
"Pod
toporem"
Niebor nie był zachwycony, gdy jego kompani wytyczyli
szlak handlowy biegnący przez środek Francji. Zdecydowanie bardziej preferował
podróż po obrzeżach tego kraju. Nie było ku temu konkretnych powodów, po prostu
nie pasowała mu atmosfera panująca w tutejszych tawernach. Względy ekonomiczne
jednak zwyciężyły. Podróżując z innymi kupcami mógł zdecydowanie zmniejszyć
pewne koszty. Nie traktował ich jako konkurencji. Mimo wspólnej trasy, rzadko
kiedy przewozili te same towary, a jeżeli nawet, to mieli inne miasta obrane za
cel. Owszem, zawsze się mogło zdarzyć, że któremuś nie uda się sprzedać całego
towaru i będzie próbował się podpiąć pod kolegów, działało to jednak we
wszystkich kierunkach. Handlarz nazywał swoich towarzyszy złem koniecznym, a
przynajmniej wtedy, kiedy nie słyszeli.
"Karczma pod toporem" nie była zbyt zachęcającą
nazwą, ale byli za bardzo zmęczeni, żeby zwracać na to uwagę. Niebor wziął
oddzielny pokój. Spędzał ze współtowarzyszami całe dnie, nie miał zamiaru
płacić za możliwość spędzenia z nimi nocy. Co innego za ciszę i spokój, które
bardzo sobie cenił.
Słowianin wstał rano wypoczęty. Nie zdziwił go brak
Katii, jednej z niewielu handlarek na śniadaniu, bo zwykle je przesypiała.
Jednak gdy godzina wyjazdu się zbliżyła, wyraźnie się zaniepokoił. Poszedł do
jej pokoju, ale ten był pusty. Został dokładnie posprzątany i nawet pościel
została już zmieniona. Od młodego karczmarza dowiedział się jedynie, że jego
towarzyszka wyruszyła sama bladym świtem.
Nie zostawiła żadnej wiadomości, a brak jej towaru potwierdzał słowa
chłopaka. Kupcowi nie pozostało nic innego, jak wyruszyć w dalszą drogę.
"W
drodze do Nottingham"
Podróż do Anglii minęła bez większych przeszkód, a mimo
to Niebor coraz bardziej się denerwował. Towary, które wiózł ze sobą, może nie
były niezwykle: jedwab, miód, ser gouda i pleśniowy. Jednak odkąd w Nottingham
zmieniła się władza, pojawiła się spora szansa na zarobek. Handlarz musiał
dokupić jabłek i zwykłego sera, by mieć pod czym ukryć właściwy towar. Król nie
życzył sobie, by ktokolwiek poza nim posiadał określone dobra, przez co ich
wartość wzrosła niewyobrażalnie w bardzo krótkim czasie. Kupiec przykrył swoją
kontrabandę skrzynkami jabłek i sera. Pozostało mu mieć nadzieję, że szeryf nie
będzie go sprawdzał zbyt dokładnie. W końcu kraj Niebora słynął ze świeżych
owoców, wiec nie powinny one wywołać żadnych podejrzeń u stróżów prawa.
Kupiec ubrał się w najpiękniejszy uśmiech, jaki potrafił
i spokojnie czekał na swoją kolej. Miał zamiar przekupić szeryfa, jeżeli będzie taka potrzeba, chociaż
miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. Słyszał o takich, co przyjmowali
łapówkę, a następnie sprawdzali dany wóz. Chciał jednak wierzyć, że to tylko
plotki. Strażnicy miejscy właśnie podchodzili do kupca będącego przed nim w
kolejce. Chcieli go puścić wolno, co zwiększało szansę na sprawdzenie
Słowianina. Musiał myśleć i działać szybko.
- Przepraszam, szeryfie! - zdecydował się zawołać, mimo
że wiedział, że dużo ryzykuje.
Postawny mężczyzna obdarzył Niebora pełnym pogardy
spojrzeniem. Nie zapowiadało się, by miała być to miła rozmowa. Zbliżył się do
kupca.
- Czego chce? Czeka spokojnie na swoją kolej…
Handlarz odchrząknął, starał się brzmieć najbardziej
naturalnie.
- Tam, skąd pochodzę, przestrzegamy prawa…
Szeryf spojrzał na niego znudzony.
- Dlatego nie mogę przejść obojętnie obok tego, gdzie się
je łamie.
- Mów dalej. - Stróż prawa zdawał się ożywić.
- Ten przede mną… - ściszył głos. - Nie powinienem tego
mówić, wiem, ale… On przewozi broń.
Rozmówca się roześmiał.
- Gdzie niby miałby ją schować? Wszak wiezie na wozie
tylko chleby… Większe od zwykłych, ale to o niczym nie świadczy - wraz z
wypowiadaniem tych słów szeryf coraz bardziej bladł. - Ej! - przywołał swoich
ludzi. - Sprawdźcie dokładnie ten wóz… A jeżeli coś znajdziecie, wpuśćcie tego
tu do miasta.
Niebor podziękował ze skrywanym uśmiechem. Doskonale
wiedział, że coś znajdą. Sam pomagał tamtemu kupcowi układać towar. Jednak to
nie miało większego znaczenia. Liczył się tylko zysk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz